Krem do rąk to podstawa, nawet panowie w mojej rodzinie
czasem po jakiś sięgają. W pracy bardzo często mam kontakt z detergentami, myję
dłonie wiele razy dziennie, a w domu dużo gotuję i sporo czasu spędzam nad
zlewem. Bez odpowiedniej pielęgnacji skóra wyglądałaby strasznie. Dzięki
regularności w sięganiu po odpowiednie smarowidła nie potrzebuję kremu do zadań
specjalnych, więc głównym kryterium wyboru jest dla mnie zapach. Im
przyjemniejszy, tym chętniej sięgam po tubkę z kremem, to mnie motywuje do pamiętania
o dłoniach. Mam całą kolekcję pachnących specyfików, porozkładanych w
strategicznych miejscach. Używam wielu na raz, dzięki temu zapewniam
różnorodność składników i nie nudzę się żadnym produktem. Nie zwracam uwagi na
właściwości takie jak konsystencja i czas wchłaniania. Moim zdaniem trzeba po
prostu dopasować ilość kremu do potrzeb w danej chwili. Z całej mojej kolekcji
jestem zadowolona. Może Wam też się coś spodoba?

Balea „Mango”

Ma niesamowity zapach! Mango jako takiego tam nie czuję,
ale tropikalno-kokosowa mieszanka jest bardzo przyjemna. Przez długi czas był
moim głównym „torebkowym” (a właściwie plecakowym) kremem. Gdy smarowałam nim
dłonie w pracy zapach wypełniał całe pomieszczenie! 😀 Jest tak w sam raz
tłustawy, bardzo wydajny, dobrze się wchłania. Ale wiadomo, aromat
najważniejszy 😛 Chętnie przy okazji kupię drugie opakowanie.

Mam też wersję „Owoce
leśne”
, która mieszka w mojej laboratoryjnej szufladzie. Daje wytchnienie
po częstym myciu dłoni i chodzeniu w rękawiczkach. Ma podobne właściwości jak
jego brat „Mango”. Zapach jest w porządku, ale jednak nie jestem fanką aromatu
sztucznych jagód.

Farmona Sweet
Secret „Słodki kokos i banany”

A właściwie słodkie, sztuczne banany i odrobina kokosu.
Zapach jest bardzo przyjemny, ale generalnie mam fajniejsze kremy. Ciekawie się
komponuje z woskiem Yankee Candle „Under the Palms” 😉 w składzie niestety
wysoko parafina, ale nie jest źle, krem dobrze sprawdza się na zimowe dni i
przed zmywaniem. Mam też wersję „Trufle
i migdały”
. Balsam do ciała z tej linii zapachowej powalił mnie na kolana,
musiałam mieć też krem do rąk. O słodkości! Mój aktualny „plecakowy” krem.

Joanna Sweet
Fantasy „Wanilia”

Nie wiem, gdzie tu jest ukryta ta wanilia, ale zapach
jest mimo to całkiem przyjemny. Bardzo słodki, jak jakiś deser. Krem taki
zwyczajny, służył mi jako „plecakowy”, aż mało z niego zostało. Teraz jego
reszta leży na biurku. Dostępna jest jeszcze wersja czekoladowa i kokosowa, ale
nie przypadła mi do gustu. W składzie pochodne ropy, ale też parę miłych
substancji, np. wosk pszczeli i masło shea. Mimo wszystko raczej nie kupię
ponownie – bardziej podobają mi się kremy Farmony.

Eveline Glicerini superskoncentrowany
krem – maska do rąk 5w1 „bio kozie mleko + witamina E + masło karite”

Mój krem na noc. A właściwie maska, o bardzo fajnym
składzie. Baza jest glicerynowa, co łatwo zauważyć – krem w ogóle nie jest
tłusty, tylko lekki i bardzo mocno nawilżający. Zawiera między innymi
hydrolizowany kolagen, allantoinę, pantenol, witaminy A i E – całkiem miły
skład. Nakładam grubą warstwę codziennie przed snem. Czasem zdarza się, że to
jedyny specyfik, po który sięgam przez kilka dni pod rząd, ale zazwyczaj to
wystarcza, jest bardzo skuteczny. Czasem wsmarowuję też trochę w paznokcie. To
wyjątek, w którym zapach, choć przyjemny, nie jest najważniejszy, liczy się
skład i działanie. To już moja druga tubka.

Mam też wersję aloesową.
Też glicerynowa, o fajnym składzie i przyjemnym, delikatnym zapachu. Zamieszkuje
moje biurko 😉 To także jest już moje drugie opakowanie.


 

Alterra Alterra,
Korperol Limette & Olive – Olejek do ciała „Limonka i oliwa”

Czuć limonki! Pachną obłędnie! Dlatego to mój ulubiony
olejek, choć wersja z Papają ma bogatszy skład. Gdy jestem bardzo zmęczona
wieczorem i nie chce mi się nakładać kremu do rąk a potem jeszcze oliwki do
paznokci i skórek, to sięgam po ten olejek – rozsmarowuję odrobinę na dłoniach
i do spania 😉 A gdy np. myję łazienkę, to robię sobie olejowe Spa w
jednorazowych rękawiczkach i po sprzątaniu mam piękne dłonie.

Avon Planet Spa „Minerały
z Morza Martwego”

To chyba pierwszy krem, jaki regularnie używałam. Przez
moje dłonie przeszło już kilka opakowań, długo był to mój hit. Jego zapach jest
bardzo specyficzny i nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja go uwielbiam. Krem
ma lekką konsystencję, w sam raz do częstego stosowania. Przyjemnie nawilżał. Teraz
nie mam go na stanie, ale na pewno kupię ponownie.

Nie mam zdjęcia, ponieważ obecnie nie mam tego kremu na
stanie, ale w zastępstwie przedstawie ciekawostkę. Późnym wieczorem, gdy wracam
do domu, znajduję czasem ropuszki na środku drogi. Przenoszę je wtedy w
dłoniach na trawę, zazwyczaj są wtedy trochę zestresowane i się wyrywają.
Jeżeli jednak wcześniej wysmarowałam się kremem Avon, to jego błotny zapach
sprawiał, że ropuchy się tak nie denerwowały, tylko spokojnie siedziały na
dłoni, a nawet wtulały w moje palce. Potem musiałam je zsuwać z rąk, bo nie
chciały same odskoczyć 😉

Nadszedł styczeń, co prawda śniegu nie ma, ale trwa zima.
Czy macie już swojego przyjaciela walczącego z wpływem mrozu i detergentów na
skórę dłoni? 😉