Przeglądając
moje kolekcje cieni do makijażu nietrudno zgadnąć, jakie lubię
najbardziej. To przede wszystkim paletki Sleek i-Divine oraz
pojedyncze Catrice Liquid Metal. Niedawno zakupiłam aż trzy kasetki
Sleeka i teraz mam tak dużo cieni, że aż w ogóle nie mam ochoty
kupić więcej i nic nie potrzebuję! Lubię ten stan i lubię moje
cienie. Dzisiaj zaprezentuję Wam moje „skarby”. Ale aby
nie było nudno, powrzucałam też trochę zdjęć umalowanej mnie.
Mistrzem makijażu nie jestem, jakoś dużo o kolorówce pisać
więcej nie planuję, więc te fotki tylko tak dla zabawy i
potraktujcie te fotki z wyrozumiałością 😉 

Sleek
Au Naturel
Rzadko
wykonuję makijaż typu nude, zazwyczaj wolę pstrokaciznę. Ale do
kolorowych rzęs lub eyelinera bądź do rozcierania innego,
wyraźnego cienia ta paletka się przydaje. Czarnym cieniem
podkreślam linię rzęs, ciemnobrązowym brwi, jasnymi beżami
rozcieram inne cienie. a ten miodowy idealnie nadaje się u mnie do
makijażu typu „no make-up”, ładnie stapia się z kolorem mojej
cery przy okazji fajnie ją rozświetlając i ocieplając.

paletkę już trochę mam, co widać, obudowa pękła i musiałam ją
skleić taśmą – ale brawa, że cienie się nie rozsypały, a
lusterko nie stłukło. Nawet jeśli na co dzień preferuję więcej
koloru, to i tak uważam, że każdy powinien mieć porządny zestaw
naturalnych cieni. A ta paletka dobrze się u mnie sprawdza w tej
roli.
Nie
będę pokazywać u siebie swatchy, zamiast tego bezczelnie odeśle
Was do Jamapi – za każdym razem, gdy pojawiają się nowe palety
Sleek zaglądam właśnie do niej 🙂
Nazwy cieni, od lewej, górny rząd: 1. Nougat, 2. Nubuk, 3. Capuccino, 4. Honeycomb, 5. Toast, 6. Taupe;
dolny rząd: 7. Conker, 8. Moss, 9. Bark, 10. Mineral Earth, 11. Regal, 12. Noir

Sleek
Curacao
Jeny,
jak długo na nią „chorowałam”! Jest świetna! A przynajmniej
dla kogoś, kto lubi pstrokaty makijaż. Podoba mi się to, że w
jednej paletce znajdę wszystkie podstawowe kolory – żółty,
pomarańczowy, czerwony, różowy, zielony, niebieski i fioletowy. Do
tego mieszając je ze sobą można uzyskać wiele fajnych odcieni.
Dodatkowym plusem są nazwy poszczególnych cieni, pochodzące od
drinków – jest Curacao, Tequila Sunrise czy Bloody Mary. Trochę
się osypują przy nakładaniu, ale za to mają świetną
pigmentację, nawet żółty daje radę. Moja ulubiona paletka ever!
Nazwy cieni, od lewej, górny rząd : 1. Tequila Sunrise, 2. Martini, 3. Blue Hawaiian, 4. Bloody Mary, 5. Screwdriwer, 6. Green Iguana;
dolny rząd: 7. Apres Midori, 8. Blue Lagoon, 9. Purple Haze, 10. Green Martini, 11. Singapore Sling, 12. Espresso Martini

Sleek
i-Candy
Jeden
z trzech najnowszych nabytków, jeszcze nie zdążyłam
zgubić/zniszczyć folii z nazwami. Kupiłam ją przede wszystkim ze
względu na zielony „Pear Drop”, uwielbiam ten odcień! Moim
zdaniem warto zwrócić też uwagę na „Cream soda” – niby
zwykły biały, ale ten połysk nadaje mu metalicznych, srebrnych
tonów. Fajne są też „Apple sour” i „Mint cream” – to
właściwie jeden kolor w dwóch wykończeniach, w sam raz dla fanek
seledynowej mięty. To tyle jeśli chodzi o moje pierwsze wrażenie,
„I-Candy” mam raptem od paru dni i nie zdążyłam jeszcze zrobić
nią żadnego porządnego makijażu, tylko kilka testów.
Sleek
Garden of Eden
Kolory
ziemi, wręcz stworzone dla mnie! Uwielbiam wszystkie zielenie z tej
paletki, nawet te chłodne cudnie wyglądają u mnie na powiece.
Bardzo polubiłam cień „Entwined” – brakowało mi takiego
pośredniego brązu w „Au Naturel”, nie za jasnego ani zbyt
ciemnego. Złote drobinki tylko dodają mu dyskretnego uroku. Ten
cień właśnie gra główną rolę w makijażu, który jako tako
widać na pierwszym zdjęciu z tego posta. Bardzo podoba mi się też
„Gates of Eden” – uwielbiam takie stare złoto. I cieszę się,
że nie mam wszędobylskiej, matowej czerni.
Sleek
Arabian Nights.
Początkowo
planowałam kupić „Vintage Romance”, jako że wydawała się
bardziej pasować do mojego jesiennego typu urody i podobał mi się
jej klimat. Jednak różowe cienie mnie rozczarowały (wolałabym
fiolety), a pozostałe kolory mogłabym znaleźć w innych paletkach.
W przypadku Arabian Nights było odwrotnie – pierwsze wrażenie
było zniechęcające, ale zmieniłam zdanie, gdy się jej dokładnie
przyjrzałam. Nie spodobały mi się te niebieskości i granaty –
to raczej nie są moje kolory. Ale przestałam się tym przejmować
ze względu na pozostałe cienie – są naprawdę przepiękne! Znów
bardzo przypadły mi do gustu najjaśniejsze z nich, czyli różowawy
„Scheherazade’s Tale” oraz złoty „Gold Souk”. Podobają mi
się też: ciemnozielony Hocus Pocus, fioletowy „Valley of Diamons”
oraz ciemnoniebieski „Simbad’s Seas”, choć tego ostatniego nie
powinnam używać według mojego Ukochanego – najwyraźniej nie
lubi niebieskości w makijażu 😉 Duży plus za satynową czerń! W
większości paletek Sleek pojawia się matowy czarny, co przy
zakupie kilku jest trochę irytujące – cieszę się, że tutaj
pojawiło się choć inne wykończenie, ta połyskująca czerń jest
świetna.
Catrice
Liquid Metal Eyeshadow
Tak
mi się te metaliczne cienie Catrice spodobały, że kupiłam
wszystkie cztery z Afrykańskiej edycji limitowanej Le C’est
Afrique, co mnie trochę kasy kosztowało. Nie są idealne – jak
widzicie strasznie się sypią i kruszą, nie wytrzymają żadnego
upadku. Gdy mój kot zrzucił pudełko z cieniami udało mi się je
odratować (dolać spirytusu kosmetycznego, ułożyć szpatułką i
zostawić do wyschnięcia), ale trochę zmieniły swoje właściwości,
no i wyglądają paskudnie. A potem pokruszyły się jeszcze raz.
Mimo wszystko uwielbiam je! Te z limitki mają bardzo dobrą
pigmentację i cudnie wyglądają na powiece. Wiem, ze nie mają zbyt
wielu zwolenniczek, bo wiele można im zazucić, ale dla mnie są po
prostu fantastyczne!
Skoro
cienie Liquid Metal z edycji limitowanej tak bardzo mi się
spodobały, to postanowiłam kupić też kilka ze stałej oferty, tym
bardziej, że kolory ładne. Te wydają mi się minimalnie gorsze
jakościowo, ale wciąż jestem z nich zadowolona. Najbardziej z tego
różu ze złotym pyłkiem – doskonały do rozświetlającego
makijażu dziennego, ślicznie wygląda z brązem jak i ze srebrnym.
Fiolet trochę mało fioletowy, ale też jest ok. Biały nie daje
takiego efektu płynnego metalu, ma bardziej wyraźne drobinki i
wygląda wręcz brokatowo, to naprawdę wyjątkowy cień, choć
trochę trudno mi go używać bez efektu tandety.
Ten
okrągły cień to Catrice Pure Chrome „Artfully Lustrous”, z edycji limitowanej spectaculART. Bardzo go
lubię i lubię siebie w tego typu cieniach, odnoszę wrażenie, że
wtedy nawet za pomniejszającymi okularami moje oczy fajnie
wyglądają.
Ogromnie
żałuję, że nie mogę z tych cieni zrobić jednego, poręcznego
zestawu. Kiedyś się chyba wkurzę i skruszę je i przerzucę do
jakiejś paletki. W sumie to wszystkie moje pojedyncze cienie
wolałabym mieć w takiej zbiorczej formie, byłoby mi dużo
wygodniej.
Najczęściej
sięgam po wyżej wymienione Sleek i Catrice, ale mam też trochę
różności.
Wiele
z moich pierwszych cieni wymieniłam na nowsze i lepsze, ale
zostawiłam sobie dwie kasetki Avon. Są bardzo słabo
napigmentowane, ale czasem to zaleta – było mi łatwiej na samym
początku, gdy dopiero uczyłam się malować, a teraz sięgam po
nie, gdy chcę zrobić sobie taki naprawdę delikatny, dyskretny
makijaż na dzień. „Złotej” paletki używam dosyć często,
podoba mi się jak te drobinki dyskretnie rozświetlają spojrzenie,
podkreślają co trzeba a przy tym pozostają „w tyle” i nie
odwracają uwagi od kolorowego eyelinera lub tuszu do rzęs. Drugą
paletkę dostałam od mamy, jakoś jej nie podpasowały kolory. Mi
też nie do końca pasują, a przynajmniej nie w takim zestawie, ale
można je fajnie dołączyć do makijażu innymi cieniami. No i
dzięki niej przypadkowo odkryłam, jak fajnie wyglądam w turkusie
na powiece 🙂
My
Secret Hot Colors
 miałam w ogóle nie kupować, bo przecież
tyle już tych cieni mam. Ale są tak fajnie napigmentowane, tak
bosko się blendują (fiolet jaki dają jest ekstra!), a ten róż
jest wręcz neonowy! Byłam twarda aż do promocji, kiedy w wyniku
obniżki ich cena spadła poniżej 10 złotych i dałam się
przekonać. Trochę mnie wkurzają, bo wżerają się w skórę i
ciężko je zmyć, co mnie zniechęca do ich używania, bo potem mam
różową chmurkę wokół oka. Ale makijaż z nimi wygląda
świetnie, przyjemnie się je nakłada i miesza na powiece.
Pigmenty
Essence
 wyszperałam w wyprzedażowym koszyku. Najbardziej
mi się podobał pierwszy który kupiłam, srebrny „Star
Dust”.
 Długo szukałam srebrnego cienia, który by dawał
super mocny, metaliczny efekt na oku i ten pigment sprawdził się
doskonale. Reszty nawet za bardzo nie używałam, w sumie poza
wspomnianym srebrem nie są mi potrzebne. Czerwony
pigment
 „no-name” kupiłam dawno temu, ale w sumie odkąd
mam paletkę „Curacao” przestałam po niego sięgać. Dwa jasne,
fioletowe cienie uzupełniają moją kolekcję – uwielbiam ten
kolor, a te odcienie fajnie sprawdzają się w dziennym, pastelowym
makijażu, szczególnie Sensique 231 „Purple Crocus”.
Mam
też dwa cienie w kremie. Pierwszy z nich, to
miedziany Catrice, który kupiłam spontanicznie,
gdy szperałam w wyprzedażowym koszyku w Naturze. Czy pisałam, że
uwielbiam metaliczne cienie do powiek? Maybelline Color Tatoo
„Endless Purple”
 kupiłam dla odcienia – to mój
fiolet idealny! Nie umiem ich perfekcyjnie nakładać, ich formuła
sprawia mi trochę problemów, ale bardzo mi się podobają mimo to.

Kolorówka
to takie cukierki i zabawki dla dorosłych kobiet. Tak naprawdę
połowy nie potrzebuję i używam rzadko, ale takie to ładne, tak
się błyszczy, takie kolorowe… W porównaniu z moją kolekcją
lakierów, cieni do powiek nie mam wcale aż tak dużo, ale wciąż w
moim odczuciu mnóstwo. Jestem jednak w pełni zadowolona z mojego
zestawu, mam tu wszystko czego potrzebuję do każdego rodzaju
makijażu – dziennego, wieczorowego jak i szałowo-pstrokatego.
Pokazuję je w ramach projektu „Kosmetyczne skarby”, ale także,
żeby wypytać Was, jakie cienie lubicie najbardziej? Palety Sleek są
tak popularne, że pewnie wiele z Was również je ma – jakie
wybrałyście lub chciałybyście mieć?
UWAGA!
Jeżeli któraś z Was chciałaby kupić sobie jakąś paletę Sleek,
to mam do oddania kod rabatowy. To ledwo 7% zniżki, do
30 września, więc szału nie ma, ale zawsze coś. Dostałam go od
sprzedawcy na allegro, ale sama z niego nie skorzystam bo kupiłam
wszystko co chciałam, a szkoda, żeby się zmarnował. Jeżeli ktoś
jest zainteresowany, to śledźcie mój blogowy fanpage – dziś
wieczorem pojawi się tam post na ten temat, a kto pierwszy ten
lepszy 😉

Podobało Ci się? Zobacz więcej za pomocą facebooka lub bloglovin!