Na co dzień, do pracy, w ogóle się nie maluję. Czasem, jak
mam trochę więcej czasu rano użyję pudru, cielistego cienia i tuszu rzęs, ale
to bardzo rzadko, zazwyczaj kończę na kremie z filtrem. Co innego w weekend, to
dla mnie czas relaksu i odpoczynku – zakładam sukienkę, ładnie się czeszę i
robię sobie makijaż. Uwielbiam kolory, mam całkiem sporą kolekcję kosmetyków do
makijażu, ale to które wybieram zmienia się sezonowo.
Nie używam klasycznych podkładów. Uważam, że mam ładną skórę
bez przebarwień i nie odczuwam potrzeby, aby coś zakrywać. Czasem tylko użyję
korektora albo kremu BB pod oczy i na nos, ale to tyle. Niestety mam cerę
tłustą w „strefie T” i w tych miejscach nakładam puder. Najchętniej korzystam z
podkładu mineralnego wymieszanego z pudrem bambusowym z filtrem UV (Biochemia
Urody) i… mąką ziemniaczaną (dla trwalszego matu, działa!). Przetestowałam
kilka różnych podkładów mineralnych i najbardziej przypadł mi do gustu Lily Lolo
w odcieniu „Porcelain”. Nakładam tylko 1-2 warstwy, więc nie obserwuję krycia,
ale uzyskuję efekt niesamowitego wygładzenia skóry. Jak pędzlem w Photoshopie
(a przynajmniej tak to sobie wyobrażam, bo sama używam GIMPa;)).
Podkład Lily Lolo
wygląda fantastycznie w makijażu. Skóra jest wygładzona, mat się długo
utrzymuje i dobrze wygląda, pozostawiając lekki, naturalny blask cery. Odcień „Porcelain” jest super jasny, ale mi
najlepiej odpowiada – jestem bardzo blada, a podkład nakładam głównie na nos,
górę policzków i środek czoła, więc tak jasny kosmetyk to prawie jak
konturowanie dla mnie 😉 Jak bym jednak nie kombinowała – ten odcień doskonalone
stapia się z kolorem mojej skóry. Tylko opakowanie mnie denerwuje – ładnie wygląda,
ale szkoda, że nie mogę tych dziurek przymknąć. Trzymam go w plastikowym
pudełku, żeby nie zapylić całej komody i dzięki temu jakoś trzymam go w ryzach.
Wiosną uwielbiam rozświetlacze, latem sięgam po bronzer, a
jesienią skupiam się na różach. Gdy robię pełen makijaż oczywiście używam
wszystkich trzech kosmetyków, ale w lekkiej wersji make up’u wybieram tylko
jeden z nich i ostatnio jest to właśnie róż.
Przez ostatnie tygodnie zazwyczaj wybierałam mineralny Annabelle Minerals w odcieniu „Rose”.
Ma kolor zgaszonego, lekko brudnego różu. To bardzo uniwersalny odcień, pasuje
do wielu kolorów cery i różnych kolorów cieni do powiek. Jest mocno
napigmentowany i bardzo wydajny. Ładnie się rozprowadza, choć muszę uważać przy
jego nabieraniu. Opakowanie ma moim zdaniem wygodniejsze niż kosmetyk Lily
Lolo.
  
Nowość w mojej kosmetyczce to opalizujący na złoto róż Wibo „Ecstasy nr 1”. Tak mi się
podoba, że poświęciłam mu osobny post (klik). Ma śliczny różowo-brzoskwiniowy
kolor i piękny blask. Nakładam go w miejsce rozświetlacza i wygląda tak super,
że mogłabym się już dalej nie malować 😉
Na tym zdjęciu udało mi się najlepiej pokazać rzeczywiste kolory cieni.

Moja ulubiona paleta cieni na tę porę roku – Sleek „Garden of Eden”. Właściwie
większość roku leży na dnie szuflady, ale gdy nadchodzi jesień to właśnie te
cienie najczęściej wykorzystuję. Czyż nie są przepiękne?
Niestety moja paleta już jest dość mocno sfatygowana.
Szalenie podobają mi się te kasetki, jestem prawdziwą Sleekomaniaczką i chętnie
je kupuję, ale prawie wszystkie mi się połamały. Sklejam je jakoś taśmą
klejącą, żeby cienie się nie uszkodziły, ale słabo to wygląda. Z przyjemnością
jednak ich używam, bo żaden mój kosmetyk nie ma tak fajnego lusterka jak te w
paletach Sleek. I nawet pacynek używam! Do nakładania opalizujących cieni na
ruchomą powiekę żaden pędzelek tak mi się nie sprawdza, jak ta pacynka 😉
 
Nie chcę pokazywać Wam swatchy wszystkich cieni, bo takich
recenzji w blogosferze jest pełno. Zamiast tego chciałabym zwrócić Waszą uwagę
na cztery z nich, które spodobały mi się najbardziej i po które najchętniej
sięgam.
„Forbidden”
jest szarobury, to taki dosyć ciemny odcień taupe. Ma matowe wykończenie, ale
zawiera trochę złotego brokatu. Rany, jak to pięknie wygląda!
„Entwined”
to matowy brąz, który kojarzy mi się z gorącą czekoladą. Jeny, niby to tylko
brąz, ale jest przepiękny! Podobnie jak „Forbidden”, zawiera w sobie
drobny złoty brokat, zaskakująco ładnie to wygląda. Oba mają pigmentację między
średnią a dobrą i rewelacyjnie sprawdzają się w załamaniu powieki, pięknie się
rozcierają.
„Fig”
to bardzo jasny zielony. Jest zbyt ciepły jak na limonkę, nazwałabym go raczej
„gruszkowym”. Pięknie opalizuje, wygląda świetnie na ruchomej powiece
lub w wewnętrznym kąciku oka. Mógłby być trochę lepiej napigmentowany, ale
kolor jest na tyle interesujący, że nie narzekam. Uwielbiam, uwielbiam jasne,
ciepłe zielenie.
„Fauna”
to ciemna, chłodna i dzika zieleń. Zazwyczaj dokładam ją w zewnętrznym kąciku
oka, żeby go zaakcentować i nadać makijażowi głębi. Ten cień również pięknie
opalizuje, niczym metalik.
 
Te dwa cienie KOBO chętnie wykorzystuję też wiosną, ale
właściwie kolory mają bardziej jesienne. „Golden rose” to złoto-różowy duochrom,
jest przepiękny, popatrzcie jak cudownie opalizuje! Natomiast „Chestnut” to
idealny odcień marsala, w sam raz na jesień. I ta pigmentacja, och,
fantastyczne są te cienie! 🙂
 
Uwielbiam eyelinery. Maluję kreskę praktycznie do każdego
makijażu. Ale co ciekawe, bardzo rzadko sięgam po czarny kolor, uważam, że jest
za ciężki i mocny do lekkiego, dziennego makijażu. Za to uwielbiam brązowe
eyelinery i oczywiście kolorowe. Zrobiła mi się już pokaźna kolekcja eyelinerów
w płynie, o różnych kolorach i wykończeniach. Najbardziej lubię te Wibo i
Lovely, ale fajne też są Eveline, Golden Rose, My secret czy Essence. Jak widzicie
to same marki z tanimi kosmetykami, ale zapewniam Was – eyelinery mają świetne.
Wibo liner brązowy ma ciepły odcień i piękne, metaliczne
wykończenie. Wygląda bardzo elegancko i fantastycznie podkreśla każdy makijaż
oka. Mój „must have”, to już moje kolejne opakowanie tego koloru.
Lovely
matte liner
to przyjemny, neutralny brąz. Używam go do opalizujących,
metalicznych cieni.
Golden Rose
style liner metallic
– ten kolor!
Eveline celebrity eyeliner – to naprawdę świetna rzecz!
Słyszałam, że czarny też jest fajny.
My Secret – niestety ten kolor jest z edycji limitowanej,
ale wspominam o nim, bo chciałabym zwrócić uwagę, że warto zaglądać do szafy
tej marki, bo co jakiś czas trafiają się tam prawdziwe perełki.

Ten wpis powstał w ramach blogowej akcji „Piękna Jesienią” pod patronatem Karoliny 🙂 Postanowiłam także wziąć udział i opisać Wam moje sposoby na podkreślenie urody o tej porze roku. Miłego czytania! A ja zaraz lecę czytać posty pozostałych uczestniczek. 

Kosmetyków do makijażu mam sporo, nie pokazałam tu
wszystkich, których używam. Skupiłam się na tych, do których najchętniej wracam
właśnie jesienią i najlepiej pasują moim zdaniem do tej pory roku.
Zielono-brązowe cienie, róż na policzkach i subtelna kreska eyelinerem – teraz wybieram
głównie takie motywy w makijażu. Dajcie znać w komentarzach, jeżeli chcecie
poczytać więcej o którymś z tych kosmetyków.

Jaki jest Wasz ulubieniec jesieni?