Moje włosy z czasów przed włosomaniactwem i przed Hashimoto

Zawsze chciałam napisać „swoją włosową historię”, ale za każdym razem już zanim wklepałam pierwsze zdanie stwierdzałam, że to bez sensu. W skrócie brzmiałaby: Zawsze miałam ładne, zdrowe, długie kręcone włosy. Odkryłam blogi i moje włosy zrobiły się jeszcze ładniejsze, ale tylko trochę, bo już wcześniej wyglądały super. Koniec. No kurde, gdzie tu magiczna przemiana, dramatyczne zwroty akcji i morał na koniec? Nuda i bez sensu! Ale w przeszłam poważne pogorszenie i teraz, gdy zbliżam się do wygranej z włosowymi problemami, wreszcie mogę o tym napisać, a Wy będziecie mogły coś z tej historii wyciągnąć. Takie szczęście w nieszczęściu.

MOJA PIELĘGNACJA WŁOSÓW LATA TEMU

Moje włosy przez wiele lat: proste i przetłuszczające się u nasady, kręcone i lekko suche na końcach, ale bez rozdwojonych końcówek. Do pasa. A czasem dłuższe. Do fryzjera chodziłam rzadko, bo przy takiej długości bez problemu podcinałam je sama i dobrze to wyglądało.

– Codzienne mycie szamponem – za każdym razem używałam innego, zwracałam uwagę tylko na to, żeby ładnie pachniał
– Czasami odżywka do spłukiwania, raz na jakiś czas maska
– Po każdym myciu serum silikonowe na końcówki (zazwyczaj Avon, Advance techniques, zielony), aby włosy łatwiej się rozczesywały
– Myłam włosy wieczorem, po myciu rozczesywałam, spałam w warkoczu

OMG jakim cudem przy takiej przypadkowej i biednej pielęgnacji mogłam mieć ładne, zdrowe włosy do pasa?! No, to proste – nie niszczyłam ich dodatkowo. Żadnej prostownicy, żadnego lakieru do włosów ani farbowania [No dobra, było jedno farbowanie. Raz posłuchałam namowy mamy i zgodziłam się na pasemka. Fryzjerka zrobiła mi takie blond, chamski balejaż. Wstydzę się do teraz]. Jak ktoś jest zdrowy i ma w miarę zdrowe włosy, to jako taka pielęgnacja może wystarczyć i nie ma sensu wtedy się godzinami pieścić. Zawsze jednak może być lepiej, dlatego poczytałam co nieco, popróbowałam i rozpoczęłam „świadomą pielęgnację” z analizą składów kosmetyków i pełnym dopasowaniem do potrzeb.

CO ZMIENIŁAM I JAKIE DAŁO TO REZULTATY

Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jakiego szamponu używam. Dorzuciłam do tego odżywki o dobrym składzie oraz maski, oleje i wcierki. Nauczyłam się podkreślać skręt, zwiększać objętość fryzury i dobierać odpowiednie stylizatory.

– Włosy mniej się przetłuszczają i są dłużej „świeże”.
– Fryzura ma większą objętość, a loki są lepiej zdefiniowane
– Końcówki są w dobrej kondycji mimo rozjaśniania.
– Porowatość włosów zmieniła się z wysokiej na średnią

Było ładnie, zrobiło się bardzo ładnie 🙂

2009 – normmalnie mój przedziałek wyglądał tak. Nigdy nie miałam jakoś szczególnie gęstych włosów, ale nie było też dramatu. Rude końcówki – naturalne rozjaśnienie od słońca 🙂 2014 – już po najgorszych problemach z wypadaniem, ale wciąż więcej łysych placków nić włosów. 2017 – mój przedziałek teraz. Wciąż licho, ale lepiej. 

TO GDZIE TU DRAMAT?

Zaczęły mi wypadać włosy. Dramatycznie, bo jednym myciem głowy zatykałam odpływ. Na początku się nie przejmowałam – zawsze zbierałam ze szczotki dużo włosów, przy długości do pasa i czesaniu co parę dni spora kupa kłaków to nic dziwnego. Stwierdziłam też, że to widać skutek zmiany pielęgnacji i za jakiś czas powinno się unormować. A moje wyniki badań krwi lekarz skomentował „wszystko dobrze”.
Ale się nie unormowało. Jakoś tak się jednak złożyło, że zmieniłam lekarza, a ten z miejsca stwierdził „pani ma niedoczynność tarczycy”. Dostałam hormony, indywidualnie dobierane suplementy (m. in. żelazo, bioselen) oraz leczniczą wcierkę (na receptę). Niestety, zanim to wszystko zaczęło działać, skutki były opłakane. Miałam więcej przedziałków niż włosów, mój warkocz był żałośnie cieniutki. Tak jak wcześniej byłam mega dumna z moich włosów, stanowiły moją ozdobę i cechę charakterystyczną, tak zmieniły się w powód wstydu i kompleksów. Byłam strasznie rozżalona, próbowałam wszystkiego, ale choć zbliżyć się do stanu pierwotnego udało mi się dopiero po paru latach.

Przeczytaj też: moje sposoby przeciwko wypadaniu włosów.  

Moje włosy teraz. Dramatycznie potrzebują cięcia u fryzjera i muszę ogarnąć ich stylizację i pielęgnację, ale mimo to jest w miarę spoko, nie narzekam 🙂 

HAPPY ENDING?

Nigdy nie miałam gęstych włosów – raczej takie przeciętne. I teraz też wyglądają przeciętnie, ale jestem tą „przeciętnością” zachwycona, bo to dużo lepiej niż liche kłaki sprzed paru lat. Myślę, że jeszcze rok i będzie dobrze. Może nawet pomyślę o zapuszczaniu? Na razie lubię długość do ramion, lubię to, jak ładnie mi się włosy wtedy kręcą. Ale czasem tęsknię za długim warkoczem zawijanym jak korona dookoła głowy.

Napisałabym, że wróciłam do punktu wyjścia – odrosło mi mniej więcej tyle, ile wypadło. Ale jest lepiej, bo nauczyłam się bardziej o moje włosy dbać i nad nimi panować. Mam szansę, żeby za jakiś czas mieć jeszcze ładniejsze włosy niż kiedyś. Co prawda teraz skupiam się przede wszystkim na ogarnięciu skóry głowy i odbudowie gęstości włosów, a pielęgnacje fal i loków spycham na drugi plan, przez co często mam spuszone kłaki, ale jak nadrobię straty, to zabiorę się za ogólny wygląd i stylizację.

Jaka jest Wasza „włosowa historia”? Dramaty, spektakularna przemiana czy spokojnie i bez zmian?