W drogerii Rossmann niedawno pojawiły się nowa szafa z „kolorówką” Lorigine. To zupełnie nowa marka, na razie niewiele jest blogowych opinii na jej temat, dlatego postanowiłam wszystkim ciekawym opisać co nieco na temat produktów Lorigine. Tym bardziej, że niedawno na spotkaniu MayBE Beauty miałam okazję uczestniczyć w warsztatach makijażowych prowadzonych przez przedstawicieli Lorigine, gdzie mogłam dokładnie obejrzeć większość produktów dostępnych w sprzedaży. To właściwie nie były typowe warsztaty makijażowe pozwalające rozwinąć jakąś konkretną umiejętność, raczej prezentacja filozofii i produktów marki. Ale mimo to nie narzekam, bo bardzo ciekawie było spojrzeć na nowości oczyma makijażystów z zespołu Emerald, dowiedzieć się jak wygląda koncepcja rozwoju marki Lorigine, jakie mają cele i założenia. Oraz oczywiście przetestować wszystkie te fajne kosmetyki! A przemiła i kompetentna pani Dominika odpowiadała szczegółowo i indywidualnie na wszystkie pytania, nie tylko te dotyczące Lorigine, ale także makijażu jako takiego, dzięki czemu dowiedziałam się co nieco nowego. Podczas części praktycznej oprócz przeglądania kosmetyków robiłyśmy sobie makijaż produktami Lorigine, więc mogłam nie tylko swatchować kolory, ale także sprawdzać, jak się sprawują w akcji. Wybrałam kilka swoich typów, które wydają mi się godne polecenia i na które chciałabym zwrócić Waszą uwagę. Jak już się można domyśleć – moje poniższe opinie to raczej opis pierwszego wrażenia, niż dokładna recenzja. Ale z racji tego, że na razie niewiele jest jakichkolwiek opinii w Internecie, ponieważ to są tegoroczne nowości, uznałam, że nawet taki zbiór spontanicznych uwag może być dla Was wartościowy i pozwoli wstępnie zapoznać się produktami marki.

 

Zapraszam na:

 

KILKA SŁÓW NA TEMAT MARKI LORIGINE

Nazwa Lorigine ma korzenie francuskie, tak samo jak styl i filozofia marki. Inspiracją jest tutaj styl french chic w wersji na co dzień. Założyciele firmy chcieliby, abyśmy mogły wykonywać nasz codzienny makijaż dobrymi jakościowo, pięknymi kosmetykami, które jednocześnie nie obciążają naszej skóry. Dlatego formuły Lorigine tworzone są w oparciu o naturalne minerały i z dbałością o dobry skład. Zatem jest to jasne, nie są to typowe kosmetyki mineralne, a jedynie oparte o minerały, choć napisy na niektórych opakowaniach mogą wprowadzać w błąd. Jednak przedstawiciele Lorigine nie ukrywają, że to nie są czyste minerały. Zdecydowano się na dodatek innych składników, żeby formuła poszczególnych produktów była bardziej komfortowa w użyciu także dla osób „początkujących”, które jeszcze nie miały styczności z typowymi minerałami i nie czują się pewnie w tej kwestii oraz żeby wygodniej korzystało się z tych produktów na co dzień, w porannym makijażu. Sama uwielbiam kosmetyki mineralne i na co dzień korzystam z pudru glinkowego, podkładu mineralnego oraz cieni mineralnych. Ale nie mam nic przeciwko standardowym kosmetykom kolorowym, tym bardziej, że bazę bezpośrednio stykającą się ze skórą mam dobrej jakości i z wartościowych składników. Zresztą nawet te nie do końca mineralne kosmetyki Lorigine mają często spoko skład – bez parabenów, silikonów itp., do tego nie testowane na zwierzętach i ogólnie samo dobro 😉 To nowoczesna, świadoma marka, która dba nie tylko o siebie, ale też dokłada starań, żeby dbać o ziemię i dobro naszej skóry.
No wystarczy, koniec gadania, zabieramy się do testów!

OPAKOWANIA, DOSTĘPNOŚĆ, CENY


Wszystkie opakowania są bardzo ładne i mają piękny design. Widać, że to produkt z wyższej półki. Tworzą wrażenie ekskluzywnych, ale są dosyć łatwo dostępne – szafy Lorigine pojawiły się w sklepach sieci Rossmann, na razie w ok. 200 lokalizacjach, ale marka będzie się rozwijać i zwiększać swój zasięg. Ceny oceniam jako dosyć wysokie (korektor – 40 zł, eyeliner – 50 zł, puder – 80 zł, cień do powiek – 40 zł, podkład – 65 zł, róż – 40 zł; ceny pochodzą ze strony Rossmann i zostały przeze mnie zaokrąglone do pełnych złotówek).
Opakowania są bardzo ładne i eleganckie, ale nie mają żadnego dodatkowego zabezpieczania ani nawet sitka. Korzystanie z tak zapakowanych sypkich pudrów i cieni to jakiś dramat jest, ale pani Dominika zapewniła nas, że dopracowali to i w sprzedaży są już kosmetyki z odpowiednimi zabezpieczeniami wewnątrz słoiczka. Tylko mi po prostu trafiły się takie pierwsze wersje, może po prostu przesypię te kosmetyki do innych opakowań.
Te wszystkie piękne słoiczki zapakowane są w ochronne kartoniki zabezpieczone dodatkowo taśmą – dzięki temu mamy pewność podczas zakupy, że nikt wcześniej nie otwierał danego kosmetyku.

 

Mineralny róż rozświetlający Lorigine „Be Blushed”, odcień numer 320
Wieczko od pudru HD jest jak lusterko 😉

KOSMETYKI DO MAKIJAŻU TWARZY LORIGINE – PODKŁAD, PUDER, BAZA, KOREKTOR  


– Baza „Sophisticated baza pod makijaż wygładzająco-matująca”

– Podkład mineralne „Magnificent mineralny podkład wygładzająco – kryjący”. Nie testowałam, bo odcienie jakie były dostępne na warsztatach okazały się dla mnie trochę za ciemne 🙁

– Puder rozświetlający „Glamour charm”
– Puder „Be perfect puder utrwalająco-wygładzający”

– Krem BB „Magnificent bb mineralny krem tunująco-upiększający” (nazwę skopiowałam ze strony, chyba wkradł się błąd i powinno być „tonujący”?). Dostępne są dwa odcienie, ale niestety dla mnie za ciemne 🙁



BE PERFECT HD MINERALNY PUDER. Ma ładne i eleganckie opakowanie z wieczkiem, które może służyć jako lusterko – fajne, ale jednak dosyć niepraktyczne, bo przecież gdzieś trzeba wysypać porcję pudru. W środku brakuje jakiegoś dodatkowego zabezpieczenia zamykającego, przez co teraz puder ciągle mi się rozsypuje. Jednak ma to być ulepszone w nowych opakowaniach. Może dokupię sobie jakiś puszek wkładany do środka, żeby utrzymać puder pod kratką.
Puder HD jest tak mineralny, że na pierwszym miejscu w składzie ma „Aluminum Starch Octenylsuccinate”, heh. Pełen skład podałam poniżej. Jest bardzo drobniutki i miły w dotyku, transparentny – nie bieli. Tworzy ładne wrażenie gładziutkiej skóry, ale niestety u mnie na naprawdę krótko. Nie radzi sobie z trwałym matowieniem tłustej „strefy T” mojej cery. Może być dobry do sesji fotograficznej nałożony bezpośrednio przed zdjęciami, ale jak na razie u mnie na co dzień się nie sprawdza. Mam go jednak dopiero kilka dni, więc dam mu jeszcze szansę i będę testować. Tym bardziej, że to zachwalany hit marki 🙂

 

Lorigine puder HD. Brawo za dobrze zabezpieczone opakowanie. Skład (INCI): Aluminum Starch Octenylsuccinate, Lauroyl Lysine, Dimethicone / Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Dimethylimidazolidinone Rice Starch, Silica.

Klasyczny kremowy podkład „Mythique charm mineral luminous smoothness foundation-light diffusing soft focus effect” – wypróbowałam go na warsztatach. Odcień Ivory dobrze wygląda na mojej bladej cerze. Ma lekko chłodny odcień, ale dobrze się wtapia w skórę. Krycie wydaje mi się średnie w stronę lekkiego. Generalnie jednak nie przepadam za kremowymi podkładami i niezbyt mi się podobał na skórze. Może też dlatego, że nakładałam go palcami, a nie na przykład gąbeczką.

 

Po lewej – podkład „Mythique charm mineral luminous smoothness foundation-light diffusing soft focus effect” w odcieniu Ivory, po prawej – korektor rozświetlający Mythique w odcieniu 01, 02 oraz 03.

MYTHIQUE KOREKTOR ROZŚWIETLAJĄCY. Moje pierwsze wrażenie – wow, wreszcie coś jaśniejszego od mojej skóry, co nadawałoby się do konturowania! Kolory 01 i 02 są ekstremalnie jasne! 01 jest odrobinkę jaśniejszy i chłodniejszy, wpada w beżowe tony, natomiast 02 jest minimalnie ciemniejszy, ma cieplejszy odcień i wpada w żółte tony. Do wypróbowania w makijażu wybrałam 02. Na początku ładnie odznaczał się delikatnie jaśniejszym kolorem i mogłam popróbować coś wykonturować i rozświetlić, ale po jakimś czasie stopił się z moim kolorem skóry i przestał się w jakikolwiek sposób odznaczać, szkoda. Przetestowałam na ręce – wszystkie korektory wyraźnie ciemnieją po chwili. Kolor 03 jest wyraźnie ciemniejszy od pozostałych już na samym początku, a więcej odcieni nie ma w ofercie Lorigine – moim zdaniem warto byłoby to rozszerzyć o kolejne tony. W każdym razie wszystkie korektory mają lekką, przyjemną konsystencję i nadają się pod oczy. Krycie korektora 02 było przeciętne, ale nie zbierał się w zmarszczkach ani nie ważył, nawet po wielu godzinach (a nie nakładam pudru bezpośrednio pod oczy). Po takim jednorazowym użyciu trudno mi powiedzieć, czy jest fajny, czy nie. Chciałabym wypróbować go w domu, na spokojnie, w naturalnym dziennym świetle i nakładany gąbeczką. Być może kupię go w przyszłości do przetestowania, ponieważ wydaje się godny uwagi, a ja wciąż nie znalazłam swojego korektora idealnego.

 

Po lewej – rozświetlające róże Lorigine. Po prawej rozświetlacz „Shimmering” w złotym odcieniu – zwróćcie uwagę na ten opalizujący, drobny brokat

ROZŚWIETLACZ „Shimmering reflection dust” – jest dostępny w dwóch odcieniach, złotym i srebrnym. Ma dość nietypowe wykończenie jak na obecne trendy, ponieważ pełen jest brokatowych drobinek. Moim zdaniem nakładany na twarz jako rozświetlacz nie wygląda dobrze. Ale już w makijażu oka robi świetną robotę! Drobinki pięknie się mienią, są takie opalizująco-holograficzne. Bardzo zwracają uwagę błyskiem, świetny dodatek w makijażu na sylwestra czy imprezę, może nawet na co dzień. Dlatego ten kosmetyk raczej potraktowałabym jako nietypowy cień do powiek, wykańczający makijaż oka, a nie rozświetlacz.

RÓŻ „Be blushed Mineralny róż rozświetlający Light Glow Mineral Blush”. W paczce na koniec warsztatów trafił mi się odcień 320 – delikatny, jasny, zgaszony i neutralny róż. Taki ładny i uniwersalny, na pewno każdemu się spodoba. Pozostałych dwóch kolorów nie testowałam, ale w opakowaniu wyglądają na bardzo intensywne, jeden jest różowo-fioletowy, a drugi czerwonawy (zobaczcie zdjęcie poniżej). Mój odcień 320 ma satynowy, jasny kolor i mnóstwo brokatowych drobinek opalizująco-holograficznych. Iskrzą się bardzo intensywnie i zwracają uwagę, choć na twarzy już nie są tak widoczne jak na swatchu. Róż zresztą da się nałożyć bardzo delikatnie, w sam raz do subtelnego, dziennego makijażu. Na pewno ma piękny odcień i oryginalne wykończenie, ale nie jestem przekonana, czy trafia tymi drobinkami w moje upodobania.
W ofercie Lorigine są jeszcze matowe róże oraz dwa bronzery.

 

Mineralny róż rozświetlający Lorigine „Be Blushed”, odcień numer 320. Swatch jest tutaj zrobiony dużą ilością kosmetyku, żeby widać było odcień – ogólnie róż nie jest aż tak napigmentowany, jest lżejszy. Skład INCI – aby powiększyć zdjęcie otwórz je na nowej karcie.

 

Te kolory pomadek Lorigine spodobały mi się najbardziej 🙂

KOSMETYKI DO MAKIJAŻU UST LORIGINE

Aksamitna pomadka „Eternity velvet matt lipstick” – ma matowe wykończenie, ale nie jest niekomfortowa w noszeniu. Choć ja i tak dodałam do niej błyszczyk. Jest dosyć trwała, schodzi równomiernie.
Wypróbowałam odcień 723 – bardzo ładny, klasyczny zgaszony róż.

Aquarelle mineralny błyszczyk do ust” – aquarelle to teraz modna nazwa hihi 🙂 Błyszczyki wydają się bardzo fajne, chciałabym, żeby choć jeden znalazł się w mojej kosmetyczce.

„Glamour charm mineralna pomadka do ust w płynie” – te pomadki też chciałabym wypróbować, lubię takie kosmetyki do ust.

 

Mineralny cień do powiek Lorigine Cocktail Glow numer 16

KOSMETYKI DO MAKIJAŻU OCZU LORIGINE – CIENIE MINERALNE, BAZA, MASCARA, EYELINER 

„Primer fixing eyeshadow base”. Baza ma lekką, kremową konsystencję. Nie jest taka zbita jak np. Artdeco, dużo łatwiej i przyjemniej się rozprowadza. Ale ogromnie żałuję, że jest w słoiczku, a nie w tubce, szkoda 🙁 Wydaje mi się, że ta baza całkiem zacnie przedłuża trwałość cieni, nic mi się przez resztę dnia nie zrolowało. A jak teraz przedestowałam cień Lorigine bez żadnej bazy, to nie wytrzymał całego dnia, widać baza bardzo mu pomogła. Za to baza niespecjalnie podbija kolor cieni – albo to może same cienie Lorigine nie mają zbyt intensywnych kolorów?

Cienie do powiek Lorigine mają sypką formę i skład w sumie podobny do innych cieni od typowo mineralnych marek. Te które oglądałam są superbłyszczące dzięki dodatkowi opalizujących, lekko brokatowych drobinek. Daje to całkiem ładny efekt rozświetlenia, zwraca uwagę na oczy. Na zdjęciach produktowych na stronie Lorigine w ogóle tych drobinek nie widać i można odnieść mylne wrażenie, że cienie są matowe, choć w rzeczywistości są satynowe i połyskujące. Cienie cechują się dobrą trwałością, dobrze pobiera się je pędzlem i nieźle przyczepiają się do powieki – nic mi się nie osypało. Kolory niestety na powiece nie są zbyt wyraźne, szczególnie po roztarciu. To dobra opcja do dziennego, łagodnego makijażu z subtelnym akcentem kolorystycznym, ale ja lubię pstrokate powieki i dlatego byłam rozczarowana tymi zgaszonymi, delikatnymi barwami. Może to kwestia niezbyt mocnej pigmentacji, która sprawdza się w codziennym pośpiechu – pozwala na tworzenie szybkiego, porannego makijażu bez plam i nierówności. Jednak żeby uzyskać mocniejszy, wieczorowy efekt trzeba się napracować.

Wśród cieni jest też specjalna linia do makijażu brwi, ale tyle się działo, że ostatecznie żadnego z nich nie wypróbowałam.

 

Zwróćcie uwagę na te opalizujace drobinki! Są prawie jak holograficzne! ♥

 

Cień Lorigine „Cocktail Satin” numer 20 – jasny, lawendowy fiolet z turkusowymi drobinkami. Bardzo mi się podoba!

 

Mineralny cień do powiek Lorigine Cocktail Glow numer 16 – swatch oraz skład INCI (aby powiększyć otwórz zdjęcie na nowej karcie).

 

Makijaż oczu, jaki zrobiłam sobie podczas warsztatów:


– Nałożyłam bazę pod cienie i przypudrowałam pudrem HD, żeby lepiej blendować kolory
– W załamaniu roztarłam cień „Cocktail Satin 20” – lawendowy z pięknymi, turkusowymi drobinkami (bardzo, bardzo mi się ten kolor podoba, jest taki jednorożcowy!)
– W zewnętrzny kącik nałożyłam ciemnofioletowy, lekko śliwkowy cień (to chyba „Jewel cocktail satin numer 19”?) i roztarłam go w całym zewnętrznym kąciku, a także w załamaniu powieki, aby dodatkowo je podkreślić. Niestety na powiece nie udało mi się uzyskać tak głębokiego i nasyconego, ciemnego koloru jak w opakowaniu, mimo że kilkukrotnie dokładałam cień na powiekę.
– Na ruchoma powiekę nałożyłam różowy błyszczący cień „Cocktail glow 16”
– W wewnętrzny kącik oka nałożyłam cień w kolorze żółtawego złota (to chyba „Cocktail glow 17”?) – dawał bardzo ładny efekt rozświetlenia
– Na dolną powiekę nałożyłam ciemnofioletowy, lawendowy i złoty cień.

Oprócz wspomnianych wyżej cieni użyłam też: bazy pod makijaż, palcami nałożyłam kremowy podkład w najjaśniejszym odcieniu oraz korektor pod oczy w odcieniu 02, a następnie przypudrowałam wszystko pudrem HD. Na sam koniec gotowy makijaż spryskałam płynem fixującym.
Makijaż ten nosiłam około 8 godzin. Skóra strefy T zaczęła mi się bardzo szybko błyszczeć niestety – puder HD ani baza nie dały mi wystarczającego zmatowienia. Cienie lekko zbladły, nie widać było tak bardzo pojedynczych kolorów, ale od samego początku wyglądały jak jednorodny, błyszczący fioletowo-różowy gradient. Jednak nic się nie zrolowało, tusz się nie odbił ani nie osypał, a eyeliner był na miejscu. Dla mnie to spoko trwałość. Pomadka z błyszczykiem trochę się „zjadła”, ale kolor schodził równomiernie i nawet po kilku godzinach wyglądał dobrze.

Niezbyt dobre zdjęcia mojego sobotniego makijażu – robione iPodem, bez dodatkowego oświetlenia, wybaczcie średnią jakość jak z kalkulatora. Fotki pokazywałam wcześniej na Instastory 🙂

Na warsztatach mogłyśmy przetestować eyelinery „Chic contour liquid liner”. Są trzy warianty kolorystyczne – czarny, fioletowy oraz niebieski. Wybrałam fiolet – w opakowaniu wydawał się mieć piękny, intensywny kolor i metaliczne wykończenie. Na powiece kolor okazał się być bardziej zgaszony, taki w sam raz do codziennego i dosyć stonowanego makijażu. Jeżeli dopiero zaczynacie z wprowadzaniem koloru do swojego stylu to ten eyeliner może być dobrą opcją na początek. Dla mnie jednak kolor był za słaby. Eyeliner średnio się nakładał (taka przeciętna konsysntencja i pigmentacja), ale za to szybko wysychał do lekko błyszczącego wykończenia. Odniosłam wrażenie, że jest supertrwały, nic się nie ścierał ani nie rozmazał, super! Jednocześnie nie miałam też problemów z jego zmyciem wieczorem.

W ofercie Lorigine są cztery różne mascary. Na warsztatach przetestowałam „Amazing instant ultra volume pogrubiający tusz do rzęs”. Niestety nie umiałam go ładnie nałożyć, strasznie sklejał mi rzęsy – może był zbyt „świeży” i jego rzadka formuła wymagała, żeby lekko podsechł? Czasem tak mam z niektórymi tuszami, że na początku są straszne, jakby zbyt mokre, zlepiają rzęsy, ale jak dam kosmetykowi odleżeć to potem efekt jest świetny. Niestety po takim jednorazowym użyciu nie przekonam się, czy to dobry tusz. Na plus – nic mi się w ciągu dnia nie rozmazało ani nie pokruszyło, nie miałam też problemów ze zmyciem makijażu zwykłym, łagodnym żelem do twarzy.

AKCESORIA MARKI LORIGINE – PĘDZLE, GĄBECZKA, PŁYNY

Pędzle Lorigine wykonane są przede wszystkim z syntetycznego włosia. Przedstawicielka marki opowiadała, że ich włókna są tak skonstruowane, że świetnie chwytają wszelkie produkty sypkie. Kilka z nich miałam okazję dotykać – są super milutkie i miękkie! Wydają się być bardzo dobrej jakości, solidnie wykonane i trwałe. Chętnie kupiłabym jeden z nich, np. do pudru lub do różu. Pani Dominika bardzo mocno zachwalała też ścięty pędzel do brwi – być może warto mu się przyjrzeć.
W ofercie marki jest też gąbeczka do makijażu „Gąbka do podkładu beauty blender”. Wydawało mi się, że nazwa „beauty blender” jest zastrzeżona, ale takie właśnie słowa są na stronie Lorigine. Ich gąbka jest bardzo zbita i twarda, o niewielkich porach – przypomina mi bardzo gąbeczkę Annabelle Minerals.
Lorigine oferuje też płyn do dezynfekcji pędzli – bardzo ładnie pachnie, alkoholu praktycznie w nim nie czuć. Ten produkt też bardzo chciałabym wypróbować! Piękny zapach, taki trochę kwiatowo-różany ma też fixer do makijażu Lorigine.

Na sam koniec chciałabym wspomnieć, że dostępne są również kosmetyki pielęgnacyjne „Evoia by Lorigine”, jak na przykład płyn micelarny. Wydają się całkiem spoko, ale nie miałam okazji ich wypróbować.

Podsumowując – produkty, które zwróciły moją uwagę i które najbardziej chciałabym wypróbować:
– korektor 02;
– kosmetyki do ust;
– lawendowy cień „Cocktail satin 20”;
– płyn do dezynfekcji pędzli;
– pędzle;
– może tusz do rzęs.

 

Swatche – po lewej mineralny cień do powiek Lorigine Cocktail Glow numer 16, po prawej mineralny róż rozświetlający Lorigine „Be Blushed”, odcień numer 320.

 

 

Które produkty Lorigine Was najbardziej zaciekawiły? Czy miałyście już okazję testować jakiś kosmetyk tej marki?