Przepraszam, ale „Sekrety Urody Babuszki” to jakiś dramat. 2/10 – tyle dałam tej książce na „Lubimy Czytać”. Zaraz po przeczytaniu napisałam mega hejterską recenzję, ale postanowiłam trochę ochłonąć i sprawę przemyśleć, dlatego tekst publikuję dopiero teraz, po zredagowaniu i naniesieniu poprawek. Chciałam wszystko rzetelnie ocenić. Zapraszam do dyskusji!
„Po co wydawać mnóstwo pieniędzy w drogeriach, skoro dzięki domowym kosmetykom taki sam efekt można osiągnąć za grosze? Obiecuję, że kiedy przygotujesz i zastosujesz moje specyfiki, będziesz czuła się jak po najdroższych kremach i zabiegach!”
– Raisa Ruder i Susan Campos, „Sekrety Urody Babuszki
Raisa Ruder i Susan Campos „Sekrety urody Babuszki, słowiański elementarz pielęgnacji” – recenzja książki
Co to za książka? „Sekrety Urody Babuszki” to poradnik na temat domowych sposobów na pielęgnację, pełen praktycznych wskazówek i przepisów. Urodowe porady i kosmetyczne mikstury od mądrej Babuszki z Ukrainy, babci autorki tego tekstu. Przepisy z wykorzystaniem tylko naturalnych składników obecnych w każdej kuchni, takich jak oliwa, wódka, pomidory czy jogurt. Ludowe mądrości w pielęgnacji twarzy, dłoni, stóp, włosów i całego ciała zebrane w zgrabnym, bardzo ładnie wydanym tomie.
Jestem zwolenniczką kosmetologii opartej na faktach, a nie wróżenia z fusów i kombinowania na chłopski rozum. Swój plan pielęgnacji opieram na wiedzy zebranej z podręczników kosmetologii i wyników badań naukowych. To nie powinno nikogo dziwić – w końcu jestem biotechnologiem, wiedza stanowi dla mnie cenną wartość. A tu mam poradnik urodowy, który dla mnie jest niczym wiejskie zabobony, normalnie #fucklogic. :/
Już sam wstęp tej książki mnie znokautował. Poradnik jest napisany pod tezę „mikstury babuszki są lepsze niż najdroższe kosmetyki”. Jestem fanką racjonalnego myślenia oraz opierania się na badaniach naukowych i dla mnie już taki sposób narracji (wskazujący na wybiórcze traktowanie faktów) pozbawia autorkę wiarygodności. Autorka pisze: „Specyfiki mojej babci w niczym nie ustępują produktom z drogerii”. Problem w tym, że w pewnych aspektach ustępują! Kosmetyki naturalne i domowe są atrakcyjne, ponieważ nie zawierają potencjalnie drażniących dodatków – sztucznych barwników, konserwantów czy niepotrzebnych pochodnych ropy naftowej. Ale drogeryjne, specjalistyczne kosmetyki są super, ponieważ zawierają substancje aktywne o potwierdzonym naukowo działaniu w odpowiednio dobranym, skutecznym stężeniu. Coraz łatwiej kupić produkty o dobrym składzie, bez zbędnych dodatków. A konserwanty są naprawdę lepsze, niż dolewanie wódki czy ryzyko smarowania się pleśnią. Dla mnie to, że kosmetyki domowe i drogeryjne są totalnie różne i nie da się ich łatwo porównać jest oczywiste. Ale autorka „Sekretów urody Babuszki” przymyka na to oczy i wali jak młotkiem tezą, że domowe kosmetyki są lepsze pod każdym możliwym względem, przez co jako czytelniczka czuję się traktowana jak głupek, któremu można wcisnąć dowolne bzdury. I jeszcze ta denerwująca narracja w stylu hamerykańskich poradników i telezakupów – parafrazując „dzięki tej łatwej metodzie w pięć minut zrobisz więcej niż inny przez lata, zaoszczędzisz przy tym miliony i będziesz wiecznie młoda”. Rany, Pani Raiso Ruder, proszę nie wciskać kitu! Wszystko ma swoje wady i zalety – zarówno kosmetyki naturalne jak i kosmetyki typowo drogeryjne. Pisanie w tonie sugerującym, że kosmetyki naturalne mają same zalety, a te drogeryjne same wady jest czystym naciąganiem faktów i haniebnym przekłamaniem.
Z ziarenek prawdy wyrosła masa naciąganych uogólnień i przekłamań
W książce „Sekrety Urody Babuszki” pełno jest porad, które maja nawet sensowne podstawy i odnoszą się do powszechnie dostępnej wiedzy, ale przeinaczają fakty i wyciągają błędne wnioski. A to przeraża, ponieważ łatwo dać się nabrać i nie zauważyć dziur logicznych, szczególnie jeżeli czytelnik nie ma wykształcenia związanego z medycyną, chemią czy kosmetologią.
Woda utleniona może rozjaśniać rzeczy i wywabiać plany, ale używanie jej jako maseczkę na przebarwienia skóry moim zdaniem jest bez sensu i może być potencjalnie szkodliwa i drażniąca dla skóry.
Olej słonecznikowy jako przyspieszacz wysychania lakieru do paznokci też nie ma sensu! Tradycyjny lakier wysycha poprzez odparowanie rozpuszczalnika, olej kuchenny w niczym tu nie pomoże. Zalecenia z książki brzmią: pomaluj paznokcie (baza, top, dwie warstwy koloru), odczekaj GODZINĘ, a potem nałóż olejek, żeby lakier szybciej wysechł. No jak najpierw trzeba tak długo czekać, to jak to przyspieszanie wysychania ma się sprawdzić w praktyce? Zamiast tego polecam inne podejście – z dobrym topcoatem mam lakier suchy po 15-20 minutach, a olejek nakładam tylko do natłuszczenia i odżywienia skórek. Jest więc tu ziarenko prawdy – olejek działa cuda, cuda na skórki i paznokcie (popieram, chwalę, stosuję od lat!). Ale przyspieszanie wysychania lakieru – nie bardzo.
Przeczytaj też: Świetny topcoat przyzpieszający wysychanie lakieru do paznokci ♥
Kolejny przykład z ziarenkiem prawdy i przekłamaniem. Witamina A (i ogólnie retinoidy) mogą zdziałać wiele dobrego na skórze. Ale maseczka z marchewki nie ma takiego samego działania, a już na pewno nie lepszego od specjalistycznego kremu z witaminą A. Wiadomo, że sklepowe kosmetyki nie są sobie równe, są takie, gdzie witaminy A jest zbyt mało albo w nieodpowiedniej postaci, żeby zaobserwować wyraźne efekty jej działania. Ale są też specjalistyczne kosmetyki z retinoidami, które mają w sobie potwierdzoną naukowo skuteczność w działaniu przeciwtrądzikowych i przeciwzmarszczkowym. Jednak retinoid w kremie o ściśle określonym i kontrolowanym stężeniu o jedno, a witamina A w marchewce o niezidentyfikowanej biodostępności, formie i stężeniu to drugie. Tego nie da się porównywać, to nie ma sensu. Czy to oznacza, że maseczka z marchewki jest bez sensu? Nie, to może być spoko maseczka, sama mam zamiar spróbować. Czy to oznacza, że krem jest lepszy lub gorszy? Nie, jest po prostu inny, zupełnie inny i ma odmienne zadanie do spełnienia. Jedno nie wyklucza drugiego.
Podobnie sprawa ma się z witaminą C oraz kwasami alfahydroksylowymi. Raisa Ruder słusznie wymienia je jako najbardziej wartościowe składniki/substancje aktywne w kosmetykach. Zgadzam się z nią, to substancje które warto uwzględnić w swoim planie pielęgnacji skóry. Ale stwierdzenie, że witamina C z soku z cytrusów i kwasy bezpośrednio z owocowej papki są lepsze, niż czyste składniki w konwencjonalnych kosmetykach jest według mnie naciąganiem faktów i wnioskiem wyssanym z palca.
O czym Raisa Ruder nie wspomina?
W pieśni pochwalnej na temat domowych kosmetyków autorka „Sekretów urody Babuszki” przemilcza bardzo ważną kwestię. KOSMETYKI NATURALNE TO BARDZO SILNE ALERGENY! Rany boskie przed użyciem każdej takiej maseczki trzeba wcześniej zrobić test na skórze! Bliska mi osoba dostała silnej skórnej reakcji alergicznej po zrobieniu peelingu z płatków owsianych, a moja przyjaciółka ma alergię na pomarańcze. Gdyby te kobiety bez wahania zaczęły nakładać domowe maseczki według przepisów babuszki od razu na skórę twarzy mogłoby to się skończyć podrażnieniem skóry.
Co więcej, nawet jeżeli ktoś nie ma skłonności alergicznych, to wciąż produkty z wielu przepisów mogą mieć potencjalnie drażniące działanie. Z niektórymi recepturami należy postępować ostrożnie. Czysty sok ananasowy na twarz lub maseczka z wodą utlenioną i czystym sokiem z cytryny, konserwowanie maseczek wódką – te składniki mogą wywołać silne podrażnienie skóry.
Raisa Ruder nic też nie wspomina o tym, że oleje mają różne właściwości i warto dobierać je pod względem porowatości włosa oraz typu cery. Nie każdemu będzie tak idealnie pasować wychwalana przez nią oliwa z oliwek.
No dobra, ale pozytywy muszą być?
Książka jest ładnie wydana, ma fajną, spójną szatę graficzną. To na pewno uprzyjemnia lekturę, choć gdybym chciała kupić po prostu ładną książkę to wybrałabym album fotograficzny, a nie poradnik urodowy. Ładna okładka i ozdobniki to miły dodatek, ale nie zrobią całej roboty, gdy treść kuleje.
Autorka pisze sprawnie i konkretnie, tekst miło się czyta, przepisów i porad jest naprawdę dużo i stanowią znaczącą większość książki. Raczej nie ma lania wody dla wypełnienia kolejnych stron, ale z drugiej strony aż tak dużo treści nie ma (książka i tak jest rozdmuchana za sprawą specyficznej oprawy graficznej).
Ten poradnik nie był drogi – można ją dorwać za ok. 25 złotych (cena okładkowa 36,90 zł). Ale i tak wolałabym wydać ten hajs na coś innego i przyznaję sobie „karną tiarę za przepierdalanie pieniędzy na głupoty”.
Bardzo podoba mi się, że książka promuje ekonomiczno-ekologiczne podejście do życia. Zachwalana jest postawa eko-bio-organic-zerowaste. Tak, wiem, śmieszkuję sobie, ale to tylko żarty, a tak naprawdę te wartości są dla mnie bardzo ważne i staram się im hołdować w codziennym życiu. Oszczędność, gospodarność, nie marnowanie zasobów – to bardzo ważne sprawy i cieszę się, że ta książka je zaleca.
Kilka przepisów jest fajnych i chętnie je przetestuję. Na oku mam pomidora, winogrona, jogurt i herbatę. Co prawda od kupienia książki minęło już kilka miesięcy, a ja jeszcze się za te domowe kosmetyki nie zabrałam, ale mam zamiar! A kilka przepisów znam i stosuję od lat – peeling kawowy, piwna płukanka, olej w pielęgnacji włosów i paznokci itp. W książce jest sporo naprawdę fajnych rad, które dla przeciętnej blogerki lub kosmetykomaniaczki będą czymś oczywistym, ale może zainspirują kogoś mniej obeznanego. Z drugiej strony mam pewną obawę, czy osoba o mniejszej wiedzy nie zrobi sobie krzywdy stosując się do niektórych zaleceń. W związku z tym nie wiem komu polecić tę książkę. Wydaje mi się, że ta książka jest pisana z myślą o stereotypowej amerykance, która za dużo nie wie o pielęgnacji, nie zna żadnych domowych sposobów, tylko kupuje drogie kosmetyki zachwalane w reklamach. Ale czy takie ucieleśnienie skrajnych stereotypów w ogóle istnieje? Szczególnie teraz, w Polsce, gdy trwa moda na naturalne kosmetyki i wartościową wiedzę na temat domowych kosmetyków można znaleźć z łatwością, a nasze mamy i babcie są skarbicą fajnych porad i przepisów
Kupcie sobie zamiast tego rewelacyjną książkę Klaudyny Hebdy „Ziołowy zakątek, kosmetyki, które zrobisz w domu”. Jest droższa, ale warta swojej ceny. Dużo się z niej można dowiedzieć i nauczyć.
Przeczytaj też: Najlepszy peeling do ciała – łatwy przepis na peeling kawowy ♥
A wiecie co jest najgorsze? Wydawało mi się, że to będzie świetna książka i kupiłam dwa egzemplarze – jeden dla siebie i jeden w prezencie dla znajomej blogerki. Jak mi teraz głupio, że dałam jej taki szajs :((( Ale usprawiedliwiam się tym, że czytałam na innych blogach same pozytywne recenzje i polecenia.
Jednak skoro innym dziewczynom tak ta książka się podobała… Może to tylko ja jestem taka zblazowana, krytyczna i wybredna? Może zamiast podejść do książki na luzie i pobawić się z koleżankami w kuchni potraktowałam te porady zbyt serio? Może miałam za duże oczekiwania?