kosmetyczne rozczarowania buble szkicownik hand lettering kredki polychromos

 

Takie kosmetyki zasługują na „karną tiarę za przepierdalanie pieniędzy na głupoty i marnowanie zasobów”. Zupełnie nie spełniają swojej funkcji i ogromnie mnie rozczarowały! Tusz do rzęs, który nie daje żadnego efektu, ekstremalnie nietrwała szminka i baza pod cienie, która zupełnie nie działa.

 

tusz do rzęs aa wings of colour mascara
Zdobienie paznokci z liskiem zobaczycie dokladniej we wpisie z lisimi paznokciami 🙂 A tusz jak widzicie miał naklejkę zabezpieczającą, nie mógł być wyschnięty

 

Tusz do rzęs, który nie działa

Wyznaję zasadę, zgodnie z którą nie podejmuję żadnych współprac z produktami albo markami, jakich nie lubię. Jeżeli jakiś produkt mi nie odpowiada, to rezygnuję z takiej współpracy. A jak trafią do mnie nielubiane produkty albo takie, które nie odpowiadają potrzebom mojej skóry, to po prostu je oddaję komuś innemu. Tutaj jednak zrobię smutny wyjątek, pierwszy i mam nadzieję, że ostatni. Tusz do rzęs AA Wings of color „No limit volume – Maximum Volume boost” dostałam w prezencie na spotkaniu blogerek w listopadzie. Trochę przeleżał w szufladzie, bo otwieram tylko jedną, maksymalnie dwie mascary na raz, ale w kwietniu doczekał się swojej szansy. I o rany, ale mnie rozczarował!

Przeczytaj też: Rysuję kosmetyki ze spotkania MayBe Beauty

Bezwstydnie przyznam – mam szczęście mieć ładne rzęsy. Dość ciemne, jak to na brunetkę przystało, a do tego w miarę długie i wywinięte do góry. Naprawdę mi się podobają i jestem z nich zadowolona. Z takimi rzęsami każdy, ale to absolutnie każdy tusz do rzęs wygląda fajnie. Naprawdę niewiele mi trzeba – ot lekko pogrubić i przyciemnić końcówki rzęs (nie wiem dlaczego, ale na górnych rzęsach robi mi się takie naturalne ombre i końcówki włosków zawsze mam jaśniejsze). Zawsze, ale to zawsze jestem przez to zadowolona z tuszu do rzęs – niektóre są lepsze, ale wszystkie są po prostu spoko i wystarczająco dobre. Aż tu trafił mi się tusz AA Wings, który na moich rzęsach nie robił po prostu NIC! Ja nie wiem jak to w ogóle jest możliwe!? Miał tak łatwą robotę, ale zupełnie się nie sprawdził. A na pewno nie był wyschnięty – opakowanie miało zabezpieczonie. Przez dłuższy czas próbowałam dać mu szansę i jakoś wydobyć z niego jakiekolwiek działanie, ale nic, klapa. Szkoda.

Rozwiązanie? Na innym spotkaniu dostałam tusz do rzęs Lemax. Naprawdę fajny taniutki tusz, ale ma taką strasznie dziwną szczoteczkę. Dla mnie osobiście strasznie niewygodną. Ale okazało się, że gwint pasuje, opakowania są podobne i wystarczy zamienić w tych dwóch tuszach szczoteczki. I tak mogę używać mascary Lemax z bardziej odpowiadającą mi szczoteczką.

Mimo tego rozczarowania szczerze mówiąc wciąż ciekawią mnie kosmetyki AA Wings of color i kilka z nich chciałabym wypróbować. Szczególnie te do ust, ponieważ lubię lekkie, nawilżające formuły. Może inne ich mascary są lepsze, niż ta?

 

szczoteczka klasyczna tusz do rzęs lemax
W AA Wings of color szczoteczka jest spoko – dosyć duża i prosta, wygodna. W mascarze Lemax szczoteczka jest taka jakaś dziwna i dla mnie niewygodna. Ale za to ten tusz dobrze działa 🙂

 

tusz do rzęs lemax mascara aa wings of color
Staram się nic nie marnować i całe szczęście znalazłam sprytny sposób na wykorzystanie tych kosmetyków 🙂

 

szminka makeup revolution renaissance exempt czarna ciemna fioletowa
Piękna szminka, prawda? I to metaliczne rose gold opakowanie ♥

 

Szminka o totalnie nietrafionej formule

Widzicie to piękne, metaliczne opakowanie w modnym kolorze rose gold? Czyż nie jest cudowne? Niestety nadaje się co najwyżej na gadżet do zdjęć, bo sam produkt jest do bani.

Bardzo chciałam mieć jakąś ciemną, najlepiej czarną albo ciemnofioletową szminkę. Jakiś rok temu jak robiłam zakupy w sklepie internetowym trafiłam na promocję kosmetyków Makeup Revolution, a wśród nich na szminkę Renaissance Lipstick w odcieniu „Exempt”. Kolor śliwki tak ciemny, że aż czarny – idealny dla mnie, właśnie czegoś takiego chciałam! Niestety, formuła tego kosmetyku jest tak nietrafiona, że dramat. To natłuszczająca, masełkowata pomadka z połyskującym wykończeniem – konsystencja idealna dla jasnej pomadki nude, ale w przypadku tak ciemnego i wyrazistego koloru to totalna pomyłka. Pomadka rozpływa się na granicy ust, nie tworzy czystej linii, jest zupełnie nietrwała – jak błyszczyk, zostawia ślady wszędzie. A przy takim kolorze nadaje się do noszenia tylko przez kilka minut, potem się rozmazuje, zostawia wszędzie plamy i ślady, brzydko się ściera z warg.

Przeczytaj też: Epicki haul zakupowy – nowości kosmetyczne

Dopasowanie takich właściwości i formuły pomadki nawilżającej to tak ciemnego koloru jest zupełnie nietrafione i praktycznie uniemożliwia jakiekolwiek sensowne korzystanie z tego produktu. Nie potrzebuję szminki tylko do zdjęcia na Instagram, tylko taką, którą będę mogła normalnie nosić.

Rozwiązanie? Dzięki Ani @Kosmeologika trafiła do mnie ciemnofioletowa szminka MIYO 03 „Cruella de Vil”. I ten produkt ma odpowiednio zbalansowaną formułę! To wciąż jest niewysuszająca usta, komfortowa szminka, ale jednocześnie ma sensowną trwałość i wygodną konsystencję. Co prawda odcień „Exempt” bardziej mi się podoba, ale ten fiolet MIYO też jest ładny.

Heh, nie podoba mi się marka Makeup Revolution. Strasznie mnie odrzuca to, jak bezczelnie zrzynają wszystkie popularne kosmetyki do makijażu, np. czekoladki Too Faced. Zrozumiałabym inspirowane produktu, w końcu tak działają trendy, że powstają rzeczy nawiązujące do tych topowych hitów. Ale takie kopiowanie, bez jakiegokolwiek wkładu własnego to moim zdaniem przegięcie. Mam dwa produkty MUR – zielony rozświetlacz (jestem z niego bardzo zadowolona, choć wkurza mnie, że opakowanie mi pękło) oraz rozświetlacz Dragon (spoko, ale bez szału). Jednak postanowiłam sobie, że już więcej nic tej marki nie kupię, jakość jest rozczarowująca, a etyka postępowania firmy budzi moje wątpliwości. Zamiast tego wolę zaoszczędzić i kupić sobie coś porządnego innej marki.

 

szminka makeup revolution renaissance exempt czarna ciemna fioletowa swatch miyo 03 cruella de vil
„Exempt” (po lewej) ma kolor, który bardziej mi się podoba, ale MIYO „Cruella de vil” (po prawej) ma zdecydowanie lepiej dobraną formułę i lepiej się sprawdza

 

szminka makeup revolution renaissance exempt czarna ciemna fioletowa miyo cruella de vil czarna pomadka

 

lavera baza pod cienie recenzja blog opinie opakowanie skład
Baza pod cienie Lavera nie zapewnia żadnej trwałości, to chyba moje kosmetyczne rozczarowanie roku 🙁 

 

Moja opinia o bazie pod cienie Lavera – krótka recenzja

Naturalna baza pod cienie Lavera – ten produkt to moje największe rozczarowanie ze wszystkich. Gdy jakiś czas temu skończyła mi się baza do cieni pomyślałam o zakupie jakiegoś naturalnego produktu. Skóra wokół oczu jest taka wrażliwa i szybko się starzeje, przyda się jej dodatkowa pielęgnacja i wartościowe składniki. I trafiłam na blogu My Lovely Fucchia na mega pozytywną recenzję bazy Lavera. Od razu wpisałam ten produkt na swoją wishlistę! Na moje nieszczęście na targach Ekocuda było stanowisko z kosmetykami Lavera i mogłam tam kupić swoją upragnioną bazę.

Przeczytaj też: Targi kosmetyków naturalnych Ekocuda w Gdańsku – kupiłam tylko jedną rzecz!

Rozczarowanie numer jeden – na targach baza kosztowała więcej, niż w sklepie internetowym razem z kosztami wysyłki. Na początku bardzo się zdziwiłam, ale ostatecznie machnęłam ręką, niech już będzie, 27 złotych to nie majątek.

Rozczarowanie numer dwa – baza nie działa. Baza Lavera jest przezroczysta i ma lekką, mocno nawilżającą formułę, łatwo i ładnie się rozprowadza i szybko zastyga zostawiając lekko lepiącą się warstewkę. Do takiej klejącej powierzchni cienie porządnie się przyklejają (ale dają się przy tym rozcierać), dzięki czemu ich kolor jest ładny i intensywny. Przez jakąś godzinę, bo potem zaczynają się rolować, zbierać w załamaniu i znikać z powieki. Rany, to u mnie cienie nakładane bez bazy albo na sam korektor są bardziej trwałe! A próbowałam naprawdę na różne sposoby – nakładanie bazy w minimalnej ilości, pudrowanie i utrwalanie różnymi pudrami i cieniami, nakładanie na upudrowaną powiekę, czekanie długo z przymkniętymi powiekami aż się wchłonie… i dalej do kitu! Z każdymi cieniami, jakie mam w swojej kolekcji, nawet z tymi z wyższej półki ta baza nie jest w stanie utrzymać trwałości makijażu nawet przez parę godzin w chłodny dzień, gdy siedzę w domu i nic nie robię. A używam dobrej jakości cieni i nie mam jakoś szczególnie przetłuszczającej się i wymagającej skóry powiek. Sprawdziłam sobie opakowanie pod światło – zużyłam prawie połowę pojemności, naprawdę bardzo chciałam dać temu kosmetykowi szansę, ale no kurczę nie da rady, baza ląduje w koszu. Smuteczkuję, bardzo się zawiodłam, tym bardziej, że My Lovely Fuchcia tak ją chwaliła.

Zadaniem bazy jest przedłużanie trwałości makijażu – jeżeli ta tego nie robi, to co to jest, krem nawilżający do powiek?? Może w ten sposób tą bazę Lavera zużyję, bo skład ma fajny. Ale kurczę jestem tak zła i rozczarowana, że chyba ją wywalę do kosza.

Rozwiązanie? W tym miesiącu kupiłam sobie polecaną bazę Wet’n’Wild. Używam jej od jakiegoś tygodnia dopiero, ale o rany, jestem zachwycona. To jest baza, która zapewnia trwałość makijażu! Do tego jest tańsza i mogę ją kupić w sklepie stacjonarnym (Drogeria Natura). A poza tym stwierdzam, że wolę silikonowe produkty, które tak pięknie wygładzają mi nierówności powieki i na których makijaż wygląda po prostu dużo lepiej.

 

Baza pod cienie Wet'n'wild "Only a Matter of Prime"  skład inci składniki opakowanie opinie blog
Baza pod cienie Wet’n’wild „Only a Matter of Prime” – pierwsze wrażenie bardzo pozytywne 🙂

 

 

To chyba mój pierwszy post z bublami – po pięciu latach prowadzenia bloga, rany! Ale po prostu zazwyczaj robię bardzo przemyślane zakupy, czytam wcześniej opinie i jak dotąd praktycznie za każdym razem byłam zadowolona z kosmetyków, jakich używam. Nawet jeżeli coś miało jakieś wady, to jednak ogólnie było wystarczająco spoko, żeby wykorzystać kosmetyk do końca. Zresztą nie chcę marnować produktów, surowców jakie wykorzystano do produkcji, a tym bardziej swoich pieniędzy, dlatego staram się wszystko jakoś zużyć. A te trzy rzeczy z tego posta to pierwsze produkty, których nie jestem w stanie zmęczyć i według mnie zasługują na miano no cóż, bubla. Jak często trafiają Wam się takie rozczarowujące kosmetyki? Staracie się je wykorzystać, czy poddajecie się i wyrzucacie do kosza?